wtorek, 1 grudnia 2015

karta

Mam poważne wątpliwości, co do zgodności z Konstytucją różnicowania cen biletów dla stałych mieszkańców Warszawy i dla przyjezdnych. Można sobie bowiem wyobrazić naśladowców tego pomysłu i różnicowania ceny na towary, usługi czy inne dobra wg. płci, wyznania,koloru włosów. Ceny powinny być jednakowe, a Warszawiacy wg. łaskawości władz miasta mogą otrzymywać kartę stałego mieszkańca, która uprawniałaby do ulg wszelakich, według potrzeb wyborczych " ratuszowych".
Poza tym ten cały pomysł, to lipa i mydlenie oczu naiwnym.Wiele miast na świecie oferuje karty miejskie uprawniające do zniżek na przejazdy, wstępu do muzeum, promocji miejscowych atrakcji. Wszystko w celu pobudzenia koniunktury i wzrostu dochodów jego mieszkańców, a tym samym całego miasta. Niestety w stolicy władza dąży do podziału na dzielnice, klany, getta, przedmieścia. Więcej podziałów na "uprzywilejowanych" naszych i tych obcych do opodatkowania mytem jak w średniowieczu. Opłaty za komunikację powinny być przede wszystkim jasne dla wszystkich, również przyjezdnych i turystów. Jakieś opłaty w rodzaju biletów iluś-tam-minutowych dla kogoś, kto jest w mieście przejazdem i/lub w ogóle nie mówi w naszym języku są kompletnie niezrozumiałe, bo skąd ten ktoś ma wiedzieć, ile ma biletów kupić i jakich? Ma wysiąść po 20 minutach w środku miasta, bo mu się bilet skończył? Dla wszystkich zrozumiały jest podział miasta na strefy, bo patrząc na mapę, która powinna być na każdym przystanku można się zorientować, ile się płaci. Ale co mówi przybyszowi odległość, którą nie wiadomo w ile minut pokonuje tramwaj/autobus? nie place tu podatkowo, bo w stosunku do miasta z ktorego pochodze warszwa jest krezusem. nie uzywam komunikacji, bo mieszkam obok pracy, pracuje czesto po 10 gdz, i nikogo z miasta nie znam, mimo ze mieszkam tu juz prawie rok. W weekenedy wyjezdzam do bardziej przyjaznych miast. i ta karta wzmocni moje przeswiadczenia. niestety najlepsze firmy z mojego zawodu sa w warszawie, wiec jak bede mial dosc warszawskiego piekielka, bedzie pora wyjechac za granice my = 10 x 7 = 70
oni = 10 x 1 = 10
strategia kochajmy sie:
my = 10 x 19 = 190
oni = 10 x 25 = 250
Roznica pomiedzy strategiami przy "kochajmy sie" w stosunku do "nasi gora":
my = +120
oni = +240
Ty zauwazyles/as zgodnie z obserwacja badacza roznice pomiedzy grupami, a nie absolutny zysk swojej grupy.  Dla tych którzy uważają że karta warszawiaka to dyskryminacja dla przyjezdnych albo dla tzw. słoików którzy korzystają z całej infrastruktury tego miast nie zostawiając dla niej ani grosz podatków. Proponuję dwa rozwiązania wyjechać z Warszawy, ale nie tylko po słoiki do domu ale na stałe. Albo zacząć płacić podatki. W większości europejskich aglomeracji każdy przyjezdny własnym samochodem ma zakaz wjazdu do ścisłego centrum. Jeżeli już się na to zdecyduje to płaci krocie za parkowanie, lub lokalne taryfy obowiązujące w szczególnych strefach ruchu. W Warszawie - moim mieście, każdy może wjechać gdzie chce i zaparkować gdzie chce za te same pieniądze co ja. A to ja do pracy jadę ponad godzinę stojąc w korkach w których blisko połowa samochodów nie jest zarejestrowana w Warszawie. Jeżeli oponęci twierdzą że muszą to robić, bo gdyby nie oni to nie miał by kto pracować w tym mieście. Przyjmuję wyzwanie - przekonajmy się. Janosikowe to nie do końca dobry argument, wystarczy wyjechać na północ na Kujawy lub Pomorze, żeby usłyszeć ile to zabytków zniknęło z map miast , kiedy odbudowywano moją własnie Warszawę. Ale zgadzam się że z nawiązką spłacamy ten dług. Blisko 900 mln w zeszłym tylko roku. Karta Warszawiaka moim zdaniem to świetny pomysł, zniżki do instytucji kulturalnych, i sportowych. Oby więcej tego typu pomysłów. Chcę być dumny z mego miasta, chcę czuć się europejczykiem, i żyć normalnie w moim mieście. A ten pomysł nie odbiega od standardów światowych o jotę. Pozdrawiam, i zapraszam do elitarnego klubu składających PIT w W-wie
   robisz to o tyle nietrafnie, że wskazujesz na arbitralne nie mające logicznego sensu cechy na podstawie których wyróżniano grupy. Tymczasem w tym przypadku jest wyraźna logika - transport publiczny jest dotowany z budżetu miasta. To na co nie starcza z dotacji - pokrywają użytkownicy biletami. Biorąc pod uwagę to, że na ten budżet składają się właśnie dochody z PIT (a dotacja na samorządy jest duża i o ile PIT ma małe znaczenie w budżecie centralnym, to w samorządowym - duże), to zróżnicowanie cen biletów w zależności od tego, czy rozlicza się PIT w Warszawie ma sens. Szczególnie, że mówimy 600-800 tys. rzeszy użytkowników komunikacji publicznej, którzy stanowią 20% (30%?)tychże użytkowników w ogóle. O ile byłyby większe dochody budżetu Warszawy i o ile - tym samym - mniejszy deficyt ZTM, gdyby jednak przynajmniej część tych osób faktycznie w Warszawie mieszkających zaczęła w niej płacić podatki? 

Osobom chcącym wyrównywać szansę innych miejscowości warto przypomnieć o janosikowym. Za zeszły rok Warszawa zapłaciła na przykład 828 mln (wygooglowałam) - spora suma. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz